Co łączy selfie makaka i walkower Legii?

Selfie makaka, decyzja UEFA w sprawie Legii i flaszka za podpalenie tęczy – tym żył Internet w ubiegłym tygodniu. Tym żyli również prawnicy. Szczególnie makakiem i Legią. Przeczytałem kilka prawniczych komentarzy na temat tych dwóch spraw i naszła mnie refleksja natury filozoficzno-prawnej. Podzielę się dzisiaj z Tobą przemyśleniami na temat stylu pracy prawnika.

Tu jest prawo, a tam jest człowiek = nie chcę tak

Prawnicy nie widzą człowieka. Pracują z nim na co dzień, a jednak go nie dostrzegają. Jak gdyby był i jednocześnie go nie było. Sprowadzają jego problem do interpretacji i zastosowania odpowiedniego przepisu, ignorując kontekst. Skąd taki wniosek?

Spójrzmy na makaka. Wszyscy jak jeden mąż stwierdzili, że prawa autorskie do genialnego zdjęcia nie przysługują nikomu. Bo małpa zrobiła je sobie sama, a zwierzę nie może być podmiotem praw i obowiązków (choć ja jestem przekonany, że mój pies ma prawo i obowiązek mnie słuchać, gdy wyprowadzam go na spacer). Nie chcę tu wywracać doktryny prawa autorskiego do góry nogami, ani kwestionować autorytetów. Ba, przyznaję im rację. Według prawa, zdjęcie makaka rzeczywiście nie należy do nikogo. Problem leży jednak zupełnie gdzie indziej.

Nie pokazuj mi paragrafu, pokaż mi człowieka

Większość komentarzy skupiała się na analizie, dlaczego fotografowi nie można przyznać praw do zdjęcia. Prawnik podaje argumenty, kończy zgrabną puentą i jest z siebie dumny. Świetnie. Tylko ja pytam, gdzie jest w tym wszystkim człowiek? Gdzie ten fotograf, który kupił sprzęt, zapłacił za podróż, zakwaterowanie, poświęcił czas, energię, zaangażowanie? Czy powiedzenie, że nie przysługują mu prawa i kropka, bo takie jest prawo, załatwia problem? Nie, ja nie chcę takiego prawa. Pragnę widzieć paragrafy w kontekście ludzkich historii.

Podobnie wygląda sprawa z Legią. Prawnik dociera do regulaminu UEFA, sprawdza, że walkower był w tej sytuacji obligatoryjny (w przeciwieństwie do sytuacji węgierskiego klubu sprzed kilku lat), krzyczy „dura lex sed lex” i uznaje sprawę za zamknięta. Oczywiście ma rację. Takie jest prawo. Ale czy nie mógłby spojrzeć na sprawę również ludzkim okiem? Pozwolić sobie na odrobinę emocji, empatii?

Wyruszam na misję ze słowa zrozumieniem

Czasem kilka słów wystarczy, by odmienić wydźwięk wypowiedzi. Niekiedy sama kolejność tych słów potrafi wywrócić do góry nogami postrzeganie osoby, która je wypowiada. Tymczasem często mam wrażenie, że prawnicy mówią tak, jakby wymierzali ciosy. Stanowczo, jednoznacznie, by pokazać siłę. A przecież podstawą w każdej relacji międzyludzkiej jest zrozumienie.

Prawo jest dla ludzi. Prawnicy mają służyć ludziom, nie przepisom. W swojej pracy wychodzę z założenia, że jeśli ktoś przychodzi do mnie ze swoim problemem, to nie oczekuje tylko gotowego rozwiązania problemu, chłodnego profesjonalizmu, ale pragnie, bym się nim zaopiekował, potraktował jak przyjaciela. Być może powiesz, że jestem młodym naiwnym człowiekiem, ale wierzę w misję swojego zawodu.

#Lawstyle = poznaj mój styl

Dlatego swoją wypowiedź o makaku i Legii zacząłbym od wysiłku, zaangażowania  i pasji, które doceniam, ale które niestety okazują się bezsilne w obliczu prawa. Gra słów, powiesz? Dla mnie oznaka zrozumienia. Próba dostrzeżenia osobistej historii, która powinna mieć bezwzględne pierwszeństwo przed suchymi faktami. Człowiek, jego emocje, uczucia, potrzeby, a dopiero potem prawo. Tak pracuję i tak żyję. Taki mój osobisty #lawstyle.

Ps. Mylę się? Jeśli uważasz, że bredzę i opowiadam głupoty, opowiedz mi o swoich oczekiwaniach co do prawnika. A jeśli sam jesteś prawnikiem, daj znać, jak Ty podchodzisz do swoich klientów. Wiesz, ja lubię słuchać innych i dyskutować.

Przeczytaj również:

Niestety, ale wybrałeś/aś brak obsługi systemu komentarzy Disqus w menu cookies. Zmień to ustawienie, żeby zobaczyć w tym miejscu komentarze.