Kto nie słyszał o Spotify ręka do góry. Nikt? No właśnie. Serwis streamingowy powstały pięc lat temu w Szwecji zrewolucjonizował cyfrowy rynek muzyczny. Każda rewolucja ma jednak swoich zwolenników i przeciwników. Biorąc pod uwagę, że artystów, producentów, reżyserów dźwięku i wszystkich pozostałych osób zaangażowanych w proces powstawania produktów kultury jest mniej niż odbiorców, liczniejszym zapewne pozostaje grono zwolenników Spotify. Niemniej jednak od jakiegoś czasu – po fali zachwytu jaka przeszła przez sieć – to głównie przeciwnicy sprawiają, że o spółce pisze i mówi się dużo. Ostatnio swoją cegiełkę dołożył label Ministry of Sound, wytaczając przeciwko Spotify powództwo o ochronę praw autorskich.
O prawo autorskie do czego rozchodzi się w sporze? W skrócie rzecz ujmując – o prawo do playlisty.
Ministry of Sound uważa, że sam dobór utworów zawartych na sprzedawanych przez wytwórnię kompilacjach stanowi przedmiot ochrony prawnoautorskiej.
Dziwne byłoby, gdyby uważała inaczej – w końcu od ponad 30 lat na tej formie działalności zarabia najwięcej.
STAN FAKTYCZNY
MoS wydaje kompilacje z muzyką dance, zawierające utwory, do których prawa przysługują innym wytwórniom. Żeby nie było wątpliwości – robi to zgodnie z prawem, wchodząc ze stosownymi podmiotami w odpowiednie porozumienia. Kluczowym w tej sprawie jest fakt, że same pojedyncze utwory znajdują się w zasobach Spotify całkowicie legalnie – na podstawie umów licencyjnych zawieranych przez spółkę. Problem polega na tym, że użytkownicy serwisu w ramach możliwości, jakie udostępnia im Spotify, tworzą z tych utworów playlisty tożsame z kompilacjami MoS, oznaczając je nawet nazwą wytwórni.
MoS kilkakrotnie zwracała się do Spotify z żądaniem usunięcia stosownych playlist, ale spotkała się z brakiem reakcji ze strony szwedzkiej spółki. Ostatecznie, sprawa trafiła do sądu.
ŻĄDANIE POZWU
W pozwie, MoS domaga się wydania wobec Spotify nakazu usunięcia wskazanych playlist i zablokowania możliwości tworzenia podobnych playlist w przyszłości. Wytwórnia żąda również odszkodowania za straty finansowe spowodowane naruszeniem przysługujących jej praw oraz zwrotu kosztów postępowania.
Ministry of Sound argumentuje, że:
wydawane przez nią kompilacje są efektem wiedzy eksperckiej i kreatywnego działania w postaci doboru utworów na nich się znajdujących, a prawo własności intelektualnej ma za zadanie chronić właśnie takie działania.
Wytwórnia podnosi, że jej 20-letnia działalność i ponad 50 milionów sprzedanych egzemplarzy wydawanych kompilacji pokazują, że wartość i kreatywność doboru utworów jest oczywista, a marce, gustowi i wiedzy labelu ufają miliony fanów muzyki.
PRECEDENS, KTÓRY MA ZNACZENIE
Sąd będzie miał w tym przypadku trudny orzech do zgryzienia, bowiem sprawa jest niewątpliwie precedensowa. Pozytywne rozstrzygnięcie dla Ministry of Sound torowałoby drogę dla coraz szerszej ochrony praw autorskich i mogło stać się przyczynkiem do kolejnych sporów prawnych. Na orzeczenie sądu oczekuje wiele podmiotów, których działalność polega na tworzeniu kompilacji, a których powodzenie finansowe staje pod olbrzymim znakiem zapytania w dobie wirtualizacji dostępu do muzyki.
MOJE ZDANIE
Osobiście, stoję na stanowisku, że rozciąganie ochrony prawnoautorskiej na playlisty jest niepotrzebne i niewskazane.
Oczywistym jest, że pojedyczne utwory pozostają przedmiotem prawa autorskiego, ale nie uważam, by ich dobór i tworzenie kompilacji było działaniem na tyle twórczym, by przyznawać mu ochronę prawną.
Ministry of Sound musi pogodzić się z faktem, że ich praca polegająca w głównej mierze na selekcji utworów, w obecnej rzeczywistości staje się anachronizmem. Rozwinięta technologia i serwisy takie jak Spotify sprawiają, że dostęp do muzyki jest o wiele prostszy niż dawniej i słuchacze na własną rękę docierają do treści, które ich interesują. Niemożność odnalezienia się we współczesnych realiach korzystania z zasobów kultury, nie może być powodem rozszerzania ochrony autorskoprawnej.