Gdy prowadzę prelekcje na temat blogowania, zawsze podkreślam, że skutki uboczne tego zajęcia mogą być zaskakujące. Rozpoczynając prowadzić blog, nie masz pojęcia, dokąd cię to zaprowadzi.
Jasne, dzisiejsza profesjonalizacja blogosfery sprawia, że niemal każdy startuje z jakąś mniej lub bardziej konkretną strategią, ale to, co jest najpiękniejsze w blogowaniu, to nieprzewidywalna liczba furtek, jaką blog ci otworzy, jeżeli tylko nie zniechęcisz się za szybko.
Ja dzięki swojemu blogowi poleciałem do Stanów i zwiedziłem Kalifornię. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że praKreacja.pl zabierze mnie do USA, to popukałbym się w czoło i popatrzył z politowaniem na osobnika wygłaszającego tak niestworzone teorie.
Cóż, muszę przyznać, że bardzo miło zostać zaskoczonym w taki sposób. Nie mam nic przeciwko, by ten blog nadal zadziwiał mnie swoimi skutkami ubocznymi. Przyjmę je z godnością, w przeciwieństwie do napadu senności po tabletce na alergię.
Oto historia z kantem
Zastanawiasz się, w jaki sposób praKreacja.pl zabrała mnie do USA? Już tłumaczę.
Przydarzyła mi się taka niesamowita historia w życiu, że wygrałem blogowy konkurs. Mój blog został uznany za Blog Roku 2015 w kategorii „specjalistyczne” oraz za Blog Roku 2015 w ogóle. Jak to się stało, pisałem tutaj: „Blog Roku – warto wierzyć w marzenia„, więc nie będę się powtarzał.
Związek między wycieczką do Stanów a konkursem jest taki, że jedną z nagród były vouchery do wykorzystania w biurze podróży Itaka. Od razu wiedziałem, że nie „zmarnuję” takiej okazji, kupując kilka wycieczek po Europie, jak sugerowało mi kilka osób z rodziny.
Nie twierdzę bynajmniej, że Europa jest nieciekawa – wręcz przeciwnie, jest piękna – ale dzięki nagrodzie, na którą pracowałem ciężko przez kilka lat w zaciszu swojego pokoju, chciałem przeżyć coś wyjątkowego. A że zawsze marzyłem o Stanach, to ten kierunek był naturalny, biorąc pod uwagę budżet, jakim dysponowałem w ramach voucherów (11 tys. złotych).
Pierwotny plan zakładał wschodnie wybrzeże, m.in. Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfię i dodatkowo jeszcze Niagarę oraz Toronto. Tutaj niestety odezwał się we mnie sknera i przedobrzyłem. Czekając na jeszcze jedną obniżkę ceny w ramach last minute, przespałem okazję i ktoś sprzątnął mi sprzed nosa wycieczkę. Spóźniłem się zaledwue o kilka godzin, ale jednak się spóźniłem.
W tym miejscu nie mogę pominąć historii związanej z książką pt. „Sekret„. Gdy w piątek na infolinii uzyskałem informację żebym zadzwonił w poniedziałek, czy nie zwolni się jakieś miejsce, zacząłem odprawiać rytuały opisane w Sekrecie. No wiesz… pozytywne myślenie, wizualizacja i te sprawy. Doszło do tego, że spisałem pamiętnik z wycieczki, której jeszcze nie odbyłem.
Niestety Sekret nie zadziałał tak jak chciałem. Wprawdzie w poniedziałek pani na infolinii dała mi nadzieję na kilka godzin, ale ostatecznie zadzwoniła, że nic jednak z tego nie będzie.
Podłamałem się, bo byłem już mocno nastawiony na ten wyjazd. Straciłem pozytywną energię na kilka dni, ale potem zacząłem myśleć o alternatywach.
W pierwszej kolejności rozpocząłem poszukiwania towarzysza podróży. Dlaczego? Bo różnica między ceną wycieczki w jedynce, a w pokoju dwuosobowym była znaczna. Jeden ze znajomych zadeklarował chęć wyjazdu, ale dopiero we wrześniu.
Ponieważ gdy zapalam się do jakiegoś pomysłu, to jestem w gorącej wodzie kąpany i cierpliwość nie leży wtedy w mojej naturze, ostatecznie zdecydowałem się na samodzielny wyjazd z biurem i wschodnie wybrzeże zamieniłem na zachodnie, byle wyjechać jeszcze w czerwcu.
Ileż to było rozterek, czy aby na pewno dobrze zrobiłem. Ileż czytania o zachodnim wybrzeżu i porównywania go do wschodniego. Ileż rozmów z osobami, które były już w Kalifornii i zapewniały mnie, że nie będę żałował. Głowa mi już po prostu puchła. Musiałem wylądować w Los Angeles, by samemu przekonać się, że absolutnie było warto nie trzymać się kurczowo wschodniego wybrzeża i polecieć na zachodnie.
Upał, przestrzeń, radość
Jako podsumowanie amerykańskiego snu przychodzą mi do głowy trzy słowa:
- upał,
- przestrzeń,
- radość.
Upał, bo trafiłem na naprawdę gorący czas. W Las Vegas nocą i w Sacramento w dzień było 40 stopni, w Dolinie Śmierci 48. Generalnie, większość wycieczki to wysokie temperatury powyżej 35 stopni, oczywiście z wyjątkiem Los Angeles i San Francisco ze względu na bliskość oceanu.
Przestrzeń, bo podróżowanie po Kalifornii to doświadczanie niesamowitej, ogromnej przestrzeni. W Europie jesteśmy raczej przyzwyczajeni do tego, że na jak najmniejszym terenie staramy się ogarnąć jak najwięcej. W Kalifornii ogrom niezagospodarowanej przestrzeni i monumentalność otaczającej człowieka przyrody robi niezapomniane wrażenie, a przy tym daje poczucie wolności.
Jedziesz autostradą przez pustynię Mojave, patrzysz przez szybę i delektujesz się tym, co cię otacza, mimo że to tylko pustynia. Jeśli takie wrażenia miałem podczas wycieczki zorganizowanej, to jakże wspaniale trzeba się czuć, jadąc tamtędy na własną rękę wypożyczonym samochodem.
Radość, bo amerykanie są pogodni, radośni, pozytywni. Gdy pytają się siebie nawzajem „jak leci”, to odpowiadają „fantastycznie”, a nie „stara bieda” jak u nas w Polsce. Idziesz do sklepu i sprzedawca zagaduje cię, co słychać, uśmiecha się, stwarza pozytywną atmosferę, zamiast prezentować polskie podejście sprzedawcy rodem z PRL pt. „czego mi tu chcecie?”.
Radość również dlatego, że totalnie zapomniałem podczas tego wyjazdu o wszystkich troskach. Pozostawiłem w Polsce trochę problemów, które zresztą wróciły jakiś czas po wyjeździe, ale podczas tych wakacji nie myślałem o niczym innym jak tylko o chłonięciu tego, co doświadczam. Na 11 dni oderwałem się absolutnie od wszystkiego. Liczyło się tylko tu i teraz. Czysta radość mimo fizycznego zmęczenia.
Co doświadczyłem, to moje
Program wycieczki był obłędnie napięty. Do tego stopnia, że nie było nawet czasu, by zjeść jakiś porządny posiłek. Łapało się w przelocie jakiegoś fast fooda i tyle.
Spora w tym wina ITAKI, bo planując trasę na ok. 3 tys. km, rezerwować wyłącznie jednego kierowcę w godzinach od 08:00 do 18:00 to jakaś porażka.
Ciągły pośpiech sprawiał, że odczuwało się niedosyt i frustrację. Ale cóż, takie uroki wycieczek zorganizowanych, a ponieważ w ostatnim czasie staram się wszędzie dostrzegać zalety, a nie wady, to nie będę tutaj marudził, lecz podzielę się tym, co było absolutnie fantastyczne.
Absolutnie fantastyczne było to, że w ciągu 9 dni (2 dni wyjęte na przeloty) dotknąłem wszystkiego, co najważniejsze na zachodnim wybrzeżu USA.
Nie bez powodu mówię, że „dotknąłem”, bo w żadnym miejscu nie było zbyt wiele czasu. Tylko tyle, by wyjść z autokaru, pokręcić się, porobić trochę zdjęć i wrócić.
Oczywiście byłem tym rozczarowany, ale kierując się dostrzeganiem rzeczy dobrych, myślę sobie teraz, że zobaczyłem wszystko, co trzeba i będę mógł świadomie w przyszłości podjąć decyzję, w które miejsca wrócić już samodzielnie. A trochę tych miejsc było:
- Los Angeles,
- Pustynia Mojave,
- Las Vegas,
- Tama Hoovera,
- Road 66,
- Wielki Kanion,
- Dolina Śmierci,
- Mammoth Lakes,
- Tahoe Vacation Resort,
- Sacramento,
- Sausalito,
- Dolina Napy,
- Monterrey,
- Caramel-by-the-Sea,
- San Francisco.
Pytasz mnie, co podobało mi się najbardziej? Kurczę, naprawdę trudne pytanie. Wszystkie miejsca były wyjątkowe.
Podobała mi się różnorodność – miasta, przyroda, pustynia, cuda natury, parki narodowe, miasteczka wypoczynkowe, piach, zieleń, a nawet śnieg.
Wystarczy powiedzieć, że tego samego dnia w południe byłem w Dolinie Śmierci kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza, a wieczorem już w Mammoth Lakes na wysokości 2400 m.n.p.m – niesamowita sprawa!
Na pewno chciałbym wrócić do Wielkiego Kanionu, bo mieliśmy tam zaledwie 1,5h, co biorąc pod uwagę rozległość przestrzeni jest niczym 5 minut. Tym bardziej, że czytałem w Internecie, że są tam kampingi, gdzie można przenocować i wybrać się np. na wschód słońca. To byłoby coś!
Olbrzymi niedosyt mam po zwiedzaniu Los Angeles. Po pierwsze dlatego, że to było już następnego dnia po przylocie i odczuwałem jeszcze różnicę czasu, a po drugie, bo połączenie zwiedzania LA z Parkiem Rozrywki Universalu to jakaś porażka.
Przez takie rozwiązanie organizacyjne przez LA dosłownie przejechaliśmy, zatrzymując się w wybranych miejscach, a w Universal Studios zdążyliśmy w zasadzie zrobić tylko Studio Tour, bo na więcej atrakcji nie starczyło czasu. Innymi słowy, do Miasta Aniołów muszę jeszcze kiedyś wrócić.
Niewątpliwie chciałbym również samodzielnie przejechać się legendarną Drogą 66 i Big Sur. Poruszanie się wynajętym samochodem przez Stany musi mieć niesamowity klimat. Jestem przekonany, że dopiero wtedy z całą mocą odczuwa się tę upragnioną amerykańską wolność.
Do Mammoth Lakes mógłbym wrócić na rowerowanie. Mają tam niesamowite tereny rekreacyjne, za niewielkie pieniądze można wypożyczyć świetny rower i zjeździć cały obszar.
Mnie udało się, niezależnie od wycieczki, poczuć namiastkę rowerowego klimatu, bo pożyczyłem sobie samodzielnie rower na 2 godzinki i pojeździłem.
Niesamowite widoki, ale również niesamowite zmęczenie, bo gdy człowiek przy słabym wyżywieniu i w męczącym upale cały dzień jest na nogach, a pod wieczór jeszcze wsiada na rower, to o zmęczenie nietrudno. Ale co tam zmęczenie, trzeba wykorzystać czas w pełni, by potem nie żałować po powrocie do Polski, że coś się odpuściło.
Czas wykorzystałem również na maksa w Sacramento i San Francisco. W Sacramento miałem tylko kilka godzin na samodzielne zwiedzanie, ale w San Francisco spędziłem samodzielnie 1,5 dnia.
Gdy moja grupa pierwszego dnia w SF zjeżdżała do hotelu, ja zostałem sam w mieście, by wrócić Uberem w nocy do hotelu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Podobnie innego dnia, gdy wycieczka oczekiwała niemal cały dzień na odlot do Polski na lotnisku, ja wsiadłem w Ubera i pojechałem ponownie do San Francisco.
Dzięki temu mogłem na własnej skórze poczuć niesamowity klimat tego miasta. Samodzielne wędrówki po pagórkowatych uliczkach SF, ścieżkach w Golden Gate Parku i wzdłuż oceanu aż do Golden Gate Bridge to chwile, które zapamiętam na zawsze!
Co do Sacramento, to często słyszy się, że nie ma tam nic ciekawego. Cóż, może faktycznie brak jakiś spektakularnych atrakcji, ale samodzielnie przespacerowanie się po śródmieściu, rekreacja w Capitol Parku, spojrzenie na Old Town z podświetlonego wieczorem Tower Bridge uważam za świetne doświadczenie. Tym bardziej, że to był jedyny raz, gdy podczas wycieczki Itaka zapewniła hotel w samym centrum, a nie gdzieś na obrzeżach.
Coaching na zakończenie
Cóż, mógłbym tak jeszcze długo opowiadać o tych 11 dniach wycieczki. Ale myślę, że starczy. Nie jestem blogerem podróżniczym i nie szukasz tutaj zapewne informacji o zachodnim wybrzeżu USA. Jeśli czujesz niedosyt, to w wielu zakątkach Internetu znajdziesz kapitalne przewodniki po wszystkich tych miejscach, o których wspomniałem powyżej.
Ja na koniec chcę ci natomiast powiedzieć, że absolutnie warto inwestować we wspomnienia. Jeżeli kiedykolwiek odmówiłeś sobie podróży do jakiegoś miejsca tylko dlatego, że uznałeś to za zbyt drogie, zbyt wymagające, czy też po prostu stwierdziłeś, że aktualnie masz ważniejsze rzeczy i może zrobisz to w przyszłości, to gorąco zachęcam cię do przemyślenia tego przynajmniej jeszcze jeden raz.
Sam mam tendencję do odkładania przyjemności i pragnień, mówiąc sobie, że jeszcze przyjdzie na to czas. Być może przyjdzie, a być może nie. Jeżeli tylko masz możliwość (a zawsze jest jakaś możliwość), to realizuje swoje marzenia tu i teraz. Bez odkładania tego w nieskończoność.
Jeżeli potrzebujesz narzędzia do realizacji swoich marzeń, to uwierz, że może być nim blog. Brzmi naiwnie? Tak często mówią mi ludzie, gdy opowiadam im o możliwościach jakie stwarzania blogowanie. Gdy rozpoczynałem pisać o prawie, nie miałem pojęcia, że na bazie tej pisaniny stworzę dobrze prosperującą firmą, a już na pewno nie, że dzięki blogowi polecę do Stanów. A jednak.
Teraz już wiem, że skutki uboczne blogowania mogą być wyjątkowe.